piątek, 24 maja 2013

Rozdział 7- Ucieczka i chatka

Podeszłam razem z Carmen do krat.
-Kastiel… -zaczęła, a chłopak obrócił się w naszym kierunku.
-Co?- spytał.
-Mamy plan ucieczki, no i ja ci ufam… Pomógłbyś nam?- spytała z lekkim zakłopotaniem francuska. Czerwonowłosy potaknął głową i Carmen zaczęła objaśniać mu plan. Usłyszałam ciężkie kroki na schodach i gwar na dworze, pewnie Volturi rozmyślają nad wyrokiem.
-Udaj jakbyś prosiła o jedzenie.- powiedział do mnie, ponieważ stałam bliżej krat, no i jestem urodzoną aktorką.
-No proszę! Dłużej nie wytrzymam.- trzymając kraty, zaczęłam błagać.
-O co chodzi Kas?- zapytał drugi strażnik.
-Mógłbyś przyprowadzić trzech ludzi?- spytał go, a on potaknął i zniknął.
-Gotowi?- zapytałam. Oczywiście trochę trwało przyprowadzenie pożywienia. Po 4 minutach przed celą pojawiły się dwie dziewczynki i chłopak, oczywiście w pelerynach, tak jak zaplanowaliśmy. Wpuszczono ich do celi, a Kastiel udawał, że zamyka drzwi. Zrzuciłam blondynce pelerynę, na oko miała z 9 lat i była bardzo podobna do kogoś, kogo znałam, niestety nie wiem kogo, bo pamieć z życia człowieka widzę jak we mgle.
-Miranda… proszę nie…- powiedziała jakby miała zaraz się rozpłakać.
-Skąd znasz moje imię?- zdziwiłam się. Dziewczynka nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo musieliśmy już wychodzić. Carmen zrobiła hologramy. Zabrałam dziewięciolatce pelerynę, zarzuciłam kaptur na głowę i trzymając ją za rękę, powiedziałam do Kastiela.
-Ona idzie z nami.- Z tą dziewczynką czułam jakąś dziwną więź, no i było mi jej żal.
-Jak masz zamiar ją zabrać?- spytał. Do głowy nie przyszedł mi żaden pomysł.
-Daj ja ją wezmę.- powiedział szatyn, biorąc dziewczynkę na ręce i chowając pod pelerynę.
-Ustawcie się za mną gęsiego, Carmen, Mira i Tony. Wyjdziemy bocznym wyjściem.-
-Wolałabym być z tyłu…- powiedziała nieśmiało francuska.
-Chcę cię mieć na oku, Carmy.- powiedział pieszczotliwie i mrugnął do niej. Gdyby była człowiekiem, na pewno zarumieniła by się. Stanęliśmy w ustalonej kolejności i zaczęliśmy wędrówkę. Szliśmy w górę po krętych i nierównych schodach. Dawno nikt nie przechodził tą drogą, bowiem widać było pajęczyny i liczne warstwy kurzu. W pewnym momencie, stopień na którym stanęła Carmen, załamał się. Pospiesznie złapałam ją za rękę, wisiała teraz nad czarną przepaścią. Sama nie zdołam jej utrzymać.
-Pomóż.- powiedziałam do przewodnika. Kastiel złapał za drugą rękę i wciągnęliśmy ją na górę.
-Stawajcie na te stopnie co ja, niektóre się zawalają…- powiedział czerwono włosy.
-Zauważyliśmy.- mruknął Tony. Nagle usłyszeliśmy odgłosy dochodzące z góry schodów. Zaczęliśmy zbiegać szybko w dół. Niestety strażnicy otoczyli nas, została tylko przepaść… Zbliżali się już, potrzebna szyba decyzja. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
-Skaczcie!- krzyknęłam.
-Postradałaś zmysły?! Na tą wysokość nawet wampiry mogą się roztrzaskać! Jeśli skoczymy wpadniemy do fosy, głęboko pod zamkiem!- ostrzegł Kastiel.
-Zaufajcie mi.- powiedziałam. Kiedy już nas prawie sięgali skoczyliśmy. Frunęliśmy dość krótko w powietrzu, ze względu na to,  że mamy skórę z granitu. Kiedy byliśmy już prawie na dole, utrzymałam nas w powietrzu i delikatnie opuściłam na kamień.
-No, nie spodziewałem się tego po tobie.- powiedział z uznaniem Tony.
-Dzięki.- uśmiechnęłam się.
-A mogłabyś odgarnąć trochę tej wody? Przynajmniej na czas jaki będziemy iść.- powiedziała Carmen.
-Boisz się brudu?- spytał z lekkim śmiechem szatyn.
-We Francji, szanujemy ubrania.- dodała naburmuszona. Specjalnie dla mojej przyjaciółki, osłoniłam podłogę i zeszliśmy ze skały, a Tony odłożył dziewczynkę.
-Którędy idziemy?- spytałam. Były tylko dwie drogi, na prawo lub lewo. Poza tym, jest kompletnie ciemno, nie zauważyliśmy żadnego promyczka światła. Wzięłam jakąś mocną gałąź i zerwałam trochę materiału z peleryny. Dałam to blondynce i zapaliłam ogniem.
-Dziękuje.- powiedziała cicho.
-To w którą stronę idziemy?- spytała francuska. 
-Na razie musimy dostać się na górę.- powiedział Kastiel. No tak jesteśmy parę metrów pod lochami.
-Moglibyśmy się wspiąć po skale...- podsunął Tony.
-Ale co wtedy zrobimy z ...- 
-Annabeth.-zakończyła za mnie dziewczynka.
-Ile o nas wiesz?- spytał podejrzliwie Kastiel.
-Strażnik powiedział mi o was wszystko.-
-Długo jesteś w niewoli?-
-Ponad rok, rodzice myślą, że zginęłam.-
-Ile masz lat?- 
-Dziesięć.-
Nagle do głowy wpadł mi super pomysł.
-Stańcie tutaj.- wskazałam miejsce w podłodze. Wszyscy ustawiliśmy się w danym miejscu i uniosłam ziemię. Lecieliśmy tak przez parę minut, aż dotarliśmy do schodów z których spadliśmy.
-Słuchajcie, mamy parę minut na ucieczkę, idźcie za mną.-powiedział Kastiel. Tony wziął Annabeth na ręce i zaczęliśmy wchodzić na górę. Szatyn przez cała drogę rozmawiał szeptem z dziewczynką. Doszliśmy do awaryjnego wyjścia, przy którym na nasze szczęście nie było nikogo. Wybiliśmy drzwi i znaleźliśmy się na dworze. Puściliśmy się w bieg do lasu i zatrzymaliśmy się wtedy, gdy byliśmy pewni, że tu nas nie znajdą. Kiedy Tony odkładał dziewczynkę, zaburczało jej w brzuchu.
-Musimy znaleźć jakieś miejsce, coś typu hotel.- powiedział Kastiel.
-A gdzie ty w lesie znajdziesz takie luksusy?- zażartował sobie z niego Tony.
-Chłopacy...- powiedziała Carmen.
-Jesteś aż taki głupi, żeby sądzić, że tutaj są jakieś budynki?- kontynuował szatyn.
-Nie zadzieraj ze mną...- warknął czerwonowłosy.
-Chłopacy...- powiedziała Carmen.
-A czemu niby miałbym tego nie robić?-
-Bo jestem starszy, silniejszy, mam lepszą orientacje w walce, no i jestem przystojniejszy.- powiedział z wyzywającym uśmiechem. Tony w oka mgnieniu rzucił się na Kastiela.
-Chłopacy!- krzyknęła Carmen. Na chwilę walka stanęła i oboje powiedzieli.
-Co?!-
-Tam jest chatka.- wskazała francuska. Zrobili wstydliwe miny i poszliśmy do gospody. Zapukałam, otworzyła nam starsza pani o siwych włosach. Patrzyła na nas dość długo, pewnie nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy tak nierealnie piękni.
-Dobry wieczór.- powiedziała Carmen.
-Witam... O co chodzi?- zapytała staruszka.
-Potrzebujemy noclegu... może moglibyśmy "wynająć" u pani pokój na jedną noc?-
-Oczywiście! Zapraszam.- powiedziała i wpuściła nas do środka. Weszliśmy do niezbyt dużego salonu. Na stoliku przed szarą kanapą stał telewizor z lat 80. Pokój połączony był z kuchnią, znad której wychodziły schody do górnych pokoi. W sumie są 4 sypialnie, salon, łazienka i kuchnia.
-Rozgośćcie się.- powiedziała staruszka i zniknęła na pierwszym piętrze. Usiedliśmy na kanapie, żeby wyglądać na pozór normalnych. W telewizji leciał dziennik, w którym nawijali o nowym gatunku żółwia. Po 30 minutach, siwa pani zeszła i oznajmiła, że pokoje są przygotowane i zaraz zrobi kolację.
-My dziękujemy, nie jesteśmy głodni... ale dla niej.- Kastiel wskazał na Annabeth.- Może pani coś zrobić.-
-Chodź dziecko, pomożesz mi.- uśmiechnęła się do dziesięciolatki i zaprowadziła ją do kuchni. W tym czasie poszliśmy schodami do góry. Z przedpokoju ogrodzonego werandą, można było wejść do 5 pomieszczeń. Wciągnęłam mocno powietrze nosem. Wyczułam, że jedna sypialnia należy do gospodyni, a reszta jest przygotowana dla nas. Wchodziliśmy po kolei do pokoi, ale były w nich same małżeńskie łóżka.
-Dwa pokoje odpadają. Jeden dla Annabeth, a drugi jest tej pani.- powiedział Kastiel.
-I tak nie będziemy musieli spać, wystarczy, że po prostu się położymy i poczekamy, aż zaśnie.- powiedziałam do przyjaciół, a oni potaknęli. Wygoniłyśmy chłopaków do innego pomieszczenia, ponieważ chciałyśmy przebrać się w piżamę. Wszystko było przyszykowane, obie dostałyśmy koszule nocne, a pod nimi miałyśmy bieliznę. Wyszłyśmy do przedpokoju i tam zastałyśmy blondynkę. Złapała mnie za rękę i zaciągnęła do swojego pokoju.
-O co chodzi?- spytałam kiedy wchodziła do łóżka.
-Ty mnie na serio nie poznajesz?-
-Niestety nie... ludzkie wspomnienia widzę przez mgłę...-
-Kiedy twoja mama rozwiodła się z moim tatą i ty się urodziłaś, po sześciu latach urodziłam się ja... Czasami się spotykałyśmy, lepiłyśmy babki z piasku...- powiedziała, zmuszając mnie do myślenia. Teraz wszystko zrozumiałam. Annabeth jest moją przyrodnią siostrą...

środa, 1 maja 2013

Rozdział 6- Uwięzieni...



-Oczywiście, że po waszej.- powiedziałam.- Udowodniliście, że można wam ufać i zaakceptowaliście nas w waszej rodzinie.- powiedziałam, a Esme uśmiechnęła się. Poczułam woń soczystej krwi, dochodzącą z podwórka. Podążyliśmy za zapachem. W cieniu lasu chowali się słudzy Volturi, a oni sami wyszli nam na powitanie. Jace i Bella zaczęli rozciągać swoje tarcze.
-Witaj Carlislu!- powiedział Aro z uśmiechem.- Widzę, że nasi nowonarodzeni zadomowili się u was.-
-Tak, przyjęliśmy ich do naszej rodziny.- odpowiedział doktor. Aro wykrzywił twarz w ledwo widocznym grymasie.
-Ale to są moje wampiry.-
-Mogą same decydować, gdzie przynależą.- odezwał się Emmet, a Jasper stanął mu na nogę, na znak, żeby nic więcej nie mówił.
-Mirando, Jace’ie, Carmen i Cassandro, podejdźcie.- zaprosił nas gestem dłoni. Wyszliśmy na środek.
-Niech każdy powie swoje zdanie o tym, gdzie chce przynależeć.- powiedział.
-Chcę zostać u Cullenów.- powiedziała jednocześnie trójka moich przyjaciół.
-A ty Mirando?- zapytał mnie z uśmiechem, zaczęłam rozważać plusy i minusy. Aro widząc moje niezdecydowanie, zaczął mnie zachęcać.-Masz bardzo wielki talent, który w Volterze możesz rozwijać, poza tym, dołączysz do mojej straży, a to wielki zaszyczyt…
-Nie.-odpowiedziałam stanowczo.- Wszyscy jesteśmy tylko pionkami w waszej głupiej grze i każdego chcecie kontrolować…- przeszłam na stronę Cullenów.- Z tchórzostwa chcecie, żebym do was dołączyła, bo się mnie boicie.- dodałam z wyzywającym uśmiechem.
-Moje słowa.- odparła z dumą Rosalie. Aro był zdenerwowany, podszedł do swojej straży i powiedział coś cicho. Wszyscy naprężyliśmy mięśnie.
-Zaczynają.- powiedziała Bella. Po atakach mentalnych, zaczęli biec w naszą stronę. Kilka wegetarianów wyszło spod naszej tarczy i zaczęło bój. Stanęłam na poboczu i zrobiłam krąg ognia. Narobiłam trochę ognistych kul i wystrzeliwałam je. Kilka strażników ustrzeliłam, ale szybko utracona kończyna zrastała się. Zobaczyłam jak radza sobie inni. Cassandra mówiła im w głowie rzeczy nie związane z walką, a Carmen stopowała kilka wampirów na raz i odrywała im głowy. Kiedy zaatakował ją jakiś czerwono włosy chłopak, popatrzyła mu prosto w oczy. Dla nich na chwilę konfrontacja stanęła, jednak szybko się opamiętali i znowu toczyli walkę. Przydało by się gdzie spalać kończyny wampirów. Unosząc w powietrzu parę suchych gałęzi, ułożyłam je i zapaliłam ogniem. Wszyscy wrzucali tam oderwane ręce, nogi, głowy, a niekiedy wampiry w ognisko. Zbyt skupiona na przenoszeniu oderwanych części ciała w ognisko, nie zauważyłam kiedy jakiś wampir złapał mnie od tyłu. Próbowałam się wyrwać i gryzłam go po rękach, ale był na to przygotowany. Zaciągnął mnie w stronę Volturi.
-Nie zabijajcie jej, będzie nam potrzebna.- powiedział Kajusz. Związali mnie jakimś strasznie mocnym łańcuchem, którego nie potrafiłam rozerwać i posadzili na skale. Patrzyłam nadal na walkę i co jaki czas krzyczałam ,,Uważaj!” lub ,,Za tobą!”. Na Carmen rzuciło się dziesięć wampirów na raz i spotkał ją ten sam los co mnie. Obie siedząc na kamieniu, obserwowałyśmy nadal ten bój. Jace i Bella ledwo wytrzymywali ataki mentalne, a bronili ich Cassandra i Tony. Kiedy Cullenowie zauważyli nas związanych koło Volturi, walka na chwilę stanęła.
-Aro wypuść je!- zażądała Cassandra, na którą czaiła się Jane. Po paru minutach walki, podwórko wampirów wegetarianów, było zbiorowiskiem rozwalonych ciał. Do mnie i Carmen dołączył też Tony, który został zaatakowany przez 5 wampirów naraz. Na ręce wzięli nas jakieś sługi których nie znałam, a potem najzwyczajniej ten potężny ród wampirów, wycofał się. Doszliśmy do czerwonych porsche i tam trafiłam na tylne siedzenie razem z Tonym, a Carmen na przednie, kierowca oczywiście był owy czerwonowłosy chłopak Próbowałam rozgrzać łańcuchy, ale te oddawały mi powrotem swoje ciepło, wniosek: nie da się ich stopić. podczas drogi, natknęliśmy się na kilometrowy korek, o to nasza szansa ucieczki. Kiedy chłopak zajęty był waleniem ręką w kierownicę, kopnęłam Carmen. Obróciła się w moją stronę, a ja poruszyłam ustami. Dziewczyna dotknęła kierowcę palcem i spowolniła go.
-Zabierz mu klucze!- powiedział Tony. No ale czym ma je chwycić… przecież ledwo go dotknęła. Przywołałam wiatr i wyjęłam mu klucze z kieszeni, które teraz do mnie lewitowały. Były już w kłódce, kiedy czerwono włosy wyciągnął po nie rękę, no tak Carmen za szybko się zdekoncentrowała, ale nie wiedział, że zdążyłam otworzyć zamek. Auta wreszcie ruszyły się i wystartowaliśmy. Po paru minutach jazdy, francuska przerwała ciszę.
-Możemy się zatrzymać?-
-Po co?- spytał z ciekawością.
-Jestem głodna…-
Zjechaliśmy tuż przed Volterre.
-Wysiadać, w zamku dostaniesz jeść.- rzekł otwierając nam drzwi.
-A niby jak mamy iść do zamku, zakłóci w łańcuchy.- prychnął Tony. Podszedł do niego i wyjął klucz z kieszeni.
-Tylko bez żadnych numerów.- powiedział ściągając łańcuch szatynowi. Kiedy podszedł do bagażnika, wysunęłam się z obwiązania i chwyciłam klucz który położył na przednim siedzeniu. Podeszłam do Carmen i ściągałam kłódkę.
-Straż!- usłyszałam za sobą głos czerwono włosego, naszą trójkę obeszło 10 wampirów.
-Poddajcie się, to nic wam nie zrobimy.- powiedział jakiś mężczyzna. Akurat. Wokół nas zrobiłam ognisty krąg. Po chwili jednak zniknął, bo poczułam straszliwy ból w czaszce. Padłam na ziemię i krzyczałam. Wampiry oglądały się po sobie, a z tłumu na przód wyszła Jane z uśmiechem na twarzy.
-Przestań!- krzyknęła Carmen w mojej obronie. Dziewczynka przeniosła wzrok na nią. Teraz ona wiła się na ziemi.
-Długo to jeszcze będzie trwać? Czy w końcu trafią do tej celi?- spytał sarkastycznie czerwono włosy. Jane zaprzestała atakować i rzekła.
-Weźcie ich.- zawahała się na chwilę.- A do niej, podwojoną straż.- wskazała na mnie. Zaprowadzono nas, aż pod Salę Tronową. W lochach było niewiele wampirów, bo zwykle od razu uśmiercano sprawcę na miejscu. Wrzucili nas brutalnie do celi. Na warcie stanęła dwójka wampirów, w tym czerwono włosy chłopak. Wstałam i usiadłam na łóżku. Cela była dość mała, a kraty wykonane z tego samego surowca co łańcuchy. Światło dostawało się przez małe okienko w ścianie, umieszczone po to, żebyśmy mogli rozróżniać noc od dnia. Tony krążył po celi obmyślając plan ucieczki, a Carmen usiadła w jej kącie.
-Słuchaj, jestem głodny… mógłbyś sam kilka godzin pełnić wartę?- spytał się strażnik kolegi.
-Uważaj na drzewa.- powiedział czerwono włosy gdy jego kumpel znikał. Tony dosiadł się do mnie.
-Co, skończyły się plany ucieczki?- zadrwił z nas czerwono włosy.
-Nie.- warknął lekko szatyn.
-Kłamiesz.-
-A co ci do tego?!- wcięła się Carmen.
-Mówię tylko, że zamek jest dobrze strzeżony i nie uciekniecie.- odpowiedział chłopak. Przez cała dyskusję siedziałam cicho i nie przykładałam wielkiej wagi do słuchania. Martwiłam się co zrobią z nami Volturi.
-Gdybyście byli milsi , to pomógłbym wam stąd uciec.-
-Trzymasz z Volturi.- odezwałam się.
-Zamierzałem odejść, po tej wojence którą wam urządziliśmy.-
-Dlaczego chciałeś odejść?- spytał się Tony.
-Kiedy jest się tu już ze… 300 lat? To mi się znudziło.- powiedział chłopak. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się i podeszła bliżej krat.
-A wyjawisz nam swoje imię?- spytała się czerwono włosego.
-Jestem Kastiel, ale mówią mi Kas.- powiedział z lekkim uśmiechem.- A wy?-
-Ja jestem Carmen, to Miranda, a to Tony.- pokazywała na nas. Po co ona mu to wszystko wyjawia?!
-A macie jakieś specjalne zdolności?- spytał coraz ciekawiej.
-Pewnie. Ja umiem…- nie dokończyła, bo zakryłam dłonią jej usta.
-Parę z naszych przyjaciół ma specjalne zdolności.- odparłam z wymuszonym uśmiechem. Kiedy kolega Kastiela wrócił, wyszeptałam do Carmen.
-Nie no, jak się rozgadasz to nie można cię za nic uciszyć… a zwykle jesteś nieśmiała.-
-Powiedziała ta, która ma wybuchowy charakter.- rzekła, a ja wywróciłam oczami.
-Czemu w ogóle mu to wszystko mówisz?-
-Wiesz poczułam takie coś… co kazało mi wyjawić prawdę…-
-Może to jego talent… na razie z nim nie rozmawiajmy…- zakończyłam dyskusję, bo przyszła Jane.
-I jak się siedzi w celi?- spytała.
-Dziękuję wspaniale.- powiedziałam drwiąco z większym uśmiechem.- Czego chcesz?-
-Przyszłam poinformować, że jutro odbędzie się wasz osąd.- powiedziała i poszła.
-Macie jakiś pomysł jak stąd uciec?- spytał Tony.
-Mogłabym po prostu rozwalić tę ścianę.- powiedziałam opierając głowę na ręce.
- Zamku strzeże ze 250 wampirów.- powiedział.
-Mogłabym utworzyć nasze hologramy.- podsunęła Carmen.
- I kiedy otworzą kraty wyślizgniemy się stąd… kiedy je otwierają?- zapytał Tony.
-Chyba nie będą nas tu głodzić i „jak na dobrych gospodarzy przystało” dadzą nam coś do zjedzenia.- powiedziałam.
-I jeśli ten Kastiel okaże się godny zaufania, może nas przemycić w pelerynach.- podsunął szatyn.- No ale skąd weźmiemy peleryny?-
-Wystarczy wrzucić tu trzech strażników.- powiedziałam.
-Albo trzech ludzi…- zamyślił się chłopak.
-Kiedy wcielamy plan w życie?- spytała Carmen. Na górze usłyszeliśmy straszliwy hałas i drugi strażnik zniknął sprawdzić co się dzieje.
-Choćby i teraz.- powiedziałam.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 5- Impreza urodzinowa Matta.


Co ja zrobiłam! Skazałam niewinnego człowieka na taki los… Biedna Cassie…
-Cass… wiesz, że nie chciałam go przemienić.- powiedziałam ze smutkiem.
-Nic nie mów. – warknęła patrząc na mnie spojrzeniem, które mogłoby zamordować.
-Co się stało to się nie odstanie…- powiedziała Alice.  Ze smutną miną popędziłam szybko do swojego pokoju. Wyciągnęłam walizkę spod łóżka i zaczęłam pakować ubrania.
-Przez ten jeden błąd już chcesz uciekać?- spytała zza moich pleców Carmen.
-Wrócę do Volterry.- stwierdziłam.
-Ale mamy jeszcze miesiąc.-
-To pójdę gdzie indziej...-
Po tych słowach wyszłam z domu. Za mną posypały się pytania ,,Co ona robi?” i ,,Gdzie ona idzie?”. Doszłam do mojego porsche i zamknęłam walizkę w samochodzie. Po moim czynie, poszłam do lasu ponieważ żar w gardle był nie do wytrzymania. Omijałam z gracją wszystkie drzewa, aż w końcu stanęłam. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Wyczuwałam łosie na północy i pumę na zachodzie. Popędziłam odnaleźć drapieżnika. Weszłam na drzewo i patrolowałam, kot czaił się na króliki. Kiedy skoczył zaatakować, chwyciłam go w locie i powaliłam na ziemię. Znalazłam tętnicę i  zatopiłam w niej kły. Krew zwierzęca nie syci tak jak ludzka, no ale jest do wytrzymania. Kiedy płyn się skończył, wstałam. Popatrzyłam na swoje ubranie, ale nie zauważyłam żadnego zabrudzenia. Jak na pierwsze polowanie na zwierzęta, dość dobrze mi szło. Zauważyłam w oddali jakąś istotę, podeszłam bliżej. Kobieta była wampirem.
- Przepraszam, zna pani drogę do domu Cullenów?- spytałam ją, bo nie jestem pewna czy zważałam gdzie idę.
-Oczywiście.- powiedziała i chwyciła mnie za rękę. Poczułam się lekka jak piórko i widziałam tylko czarną nicość. Po chwili byłyśmy centralnie w domu wampirów. Rudowłosa chyba mnie źle zrozumiała, chciałam DROGĘ do ich domu, a nie ZNALEŹĆ się w ich domu. W salonie nikogo nie było. Po chwili jednak przyszedł Carlisle.
-Mika? Co za niespodzianka.- powiedział z uśmiechem.- Mirando szukaliśmy cię.- rzekł lekko zmartwiony. Nagle wszyscy znaleźli się w pokoju, na ich twarzach malowała się ulga.
-Mira!- krzyknęła Carmen i uścisnęła mnie. O co tyle zamieszania? Już zaczęli traktować mnie jak członka rodziny? Przesada… Kiedy wampiry z salonu powoli wychodziły, francuzka powiedziała mi, że ma coś do pokazania. Poszłyśmy na strych. Na srebrnym stole leżał Matthew, który czasami pojękiwał z bólu.
-Chcecie ciągle mi to wypominać?- warknęłam.
-Nie. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że Cassie oswoiła się z tym, że jej chłopak będzie wampirem. Czy to nie romantyczne? Całą wieczność razem… - zakończyła.
- Ile dni tu leży?- zmieniłam temat.
-Zaraz powinien się obudzić.-
No fakt, serce biło mu jak oszalałe.
-Cass!- krzyknęła Carmen, jakby na znak serce szatyna zamarło. W drzwiach pojawiła się cała rodzina Cullenów, Jace, Tony (co on tutaj robi?) i Mika. Chłopak otworzył delikatnie oczy, a Cassandra chwyciła go za rękę. Znudzona słuchaniem informacji o wszystkim co wampir powinien wiedzieć, usiadłam przy stoliku. Bawiłam się paleniem świecy, moją umiejętność miałam już tak opanowaną, że nie musiałam się skupiać. W końcu zalałam ją wodą i wstałam, kiedy skończyli ględzić. Nagle wszystkie oczy skierowały się ku mnie, a ja  popatrzyłam na nich z zapytaniem.
-To Mira cię przemieniła.- powiedziała Cassie. Matthew uśmiechnął się i powiedział ciche dziękuję. Pewnie od dawna chciał być wampirem, ale jego dziewczyna nie chciała go przemienić, jego brat pewnie też. Po tych słowach, Cassandra zaproponowała Mattowi wspólne polowanie, poszła też rodzina Cullenów (poza Alice, która przy szukaniu mnie pożywiła się), Mika, Jace i Carmen. Razem z Tony’m udaliśmy się do salonu. Kiedy usiedliśmy na kanapie, zadałam mu pytanie.
-Na jakim kierunku studiów byłeś?-
-Na architektonicznych, jestem na stażu i dorabiam w sklepie.-
-Fajnie, ja chciałabym iść na medycynę… ale nie jestem pewna czy dam radę oprzeć się wypiciu krwi z pacjentów.- powiedziałam.
-Carlisle mógłby cię poduczyć, w końcu jest lekarzem.- dodał. Po naszej dyskusji, do salonu wparowały najedzone wampiry. Ze schodów wyglądnęła Alice, która była strasznie uradowana. Zeszła i szepnęła coś na ucho Cassie, uśmiechnięta wyszła razem z Mattem.
-Mam wspaniały pomysł!- krzyknęła.- Zrobimy Matty’emu imprezkę!-
-Z jakiej okazji?- spytał zaciekawiony Edward.
-Przecież dzisiaj są jego urodziny…- dodała i spojrzała z wyrzutem na swojego brata.- Ja wystroje wnętrze i pozapraszam gości, a wy… wystarczy, że będziecie.- dodała i kazała każdemu iść do swojego pokoju. Na moim łóżku leżała piękna niebiesko-biała sukienka. Myślałam, że same będziemy mogły wybrać w co się ubieramy, no ale widać w tej rodzinie wszystko robi Alice. Wolno (szybko jak dla człowieka) założyłam sukienkę, szpilki i biżuterię (oczywiście wszystko miałam przyszykowane). Spojrzałam na zegarek, dochodziła 20, a mieliśmy 25 minut przygotować się i nie wychodzić z pokoju. No ale rzadko kiedy słucham poleceń. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do drzwi Carmen. Zapukałam, a ona otworzyła i zaprosiła gestem. Swoje piękne brązowe loki miała ułożone w kok, sukienkę czerwoną z licznymi zdobieniami, a na jej szyi widniał smok.
-Nie jestem pewna, czy robienie imprezy z ludźmi kiedy Matt jest nowonarodzonym to dobry pomysł.- powiedziała kiedy usiadłyśmy na łóżku.
- Ja też uważam podobnie, no ale znasz Alice… a poza tym Matty i tak przez całą imprezę będzie tańczyć z Cassie, ona za nic nie pozwoli by tańczył z inna dziewczyną. – powiedziałam lekko kpiąc.
-A ty? Z kim chcesz tańczyć?- spytała mnie.
- Wolę pogadać…- popatrzyła na mnie z lekkim zawodem.- No dobra! Nie umiem tańczyć…-
Drzwi się otworzyły i weszła Alice w granatowej sukience.
-Chodźcie na dół.- powiedziała i wyszła, a my podążyłyśmy za nią. Całe dolne piętro było w niesamowitych dekoracjach. Stoły pełne jedzenia stały przy ścianie, meble odsunięte w kąt, było nawet miejsce dla DJ.
- Alice przeszłaś samą siebie!- krzyknęła Carmen.
-Dziękuję. Zaraz przyjdą ludzie, bądźcie gotowi i jak najmniej oddychajcie, to powstrzyma pragnienie.- dała nam jeszcze po szkłach kontaktowych, by zmienić kolor oczu. Dostaliśmy o dziwo kolor taki jaki mieliśmy przedtem, Carmen- czekoladowe, Jace i ja niebieskie. Nawet Victoria przyszła, była w krwawej sukience z rozpuszczonymi włosami. Ludzie zaczęli się schodzić, a Cassie nadal z Mattem siedzieli w pokoju (weszli przez okno). Poczułam straszny smród, to oznacza tylko jedno, wilkołaki przyszły. Zaprosiła ich prawdopodobnie Bella, która przyjaźni się z wodzem watahy. Kiedy wszyscy już przyszli, Alice powiedziała, żeby schować się i krzyknąć niespodzianka kiedy Matt wejdzie. Dla mnie to trochę głupie, tak jakby impreza urodzinowa dla dziesięciolatka, ale nie chciałam psuć dobrego nastroju organizatorki, więc schowałam się za szafą. Kiedy zgasły światła, usłyszałam kroki na schodach i ciche szeptanie, pewnie Cass radziła mu co ma robić, by powstrzymać pragnienie. Kiedy ktoś pstryknął włącznik, wszyscy wyszli i krzyknęli ,,Niespodzianka!”. Matt udając ucieszonego i zaskoczonego zszedł ze stopni i zaczęła się impreza. Alice przyćmiła trochę światła, by zrobiło się „nastrojowo”. Usiadłam przy stole z przekąskami i wdałam się w dyskusję z Carmen.
-Masz kogoś na oku?- spytała. Rozglądnęłam się po salonie.
-Nikogo z kim chciałabym zatańczyć.- odparłam. Do mojej przyjaciółki podszedł jakiś szatyn i poprosił ją do tańca. Zostałam sama przy stoliku i zaczęłam rozmyślanie o Volturi. Czy oni naprawdę są tacy źli? Czy udałoby się obalić ich z władzy? Wstałam od stolika i przeszłam na kanapę która stała bliżej półki z książkami. Wzięłam pierwszą lepszą i zaczęłam czytać. Długo to nie trwało, bo muzyka nie pozwalała mi się skupić na słowach. Poszłam sprawdzić do kuchni czy nie potrzebują pomocy. Zastałam tam Esme, Carlisla i Mikę.
-Ale ci ludzie jedzą!- żaliła się rudowłosa.
-Mogę w czymś pomóc?- spytałam.
-Gdybyś mogła zanieść te tace…- zaczęła Esme.
-Nie ma problemu.- uśmiechnęłam się i wzięłam od niej przekąski. Trudno było utrzymać cztery tace w równowadze. Otworzyłam drzwi i idąc do stołu taca zmieniła kierunek. Starając się jej nie strącić, poszłam w jej stronę. Nie zdążyłam już się zatrzymać, a taca prawie spadała, w końcu na kogoś wpadłam. Ja i jakiś wampir (gdyby był to człowiek, to tylko on by leżał) upadliśmy na podłogę. Mój strój nie ucierpiał, ale jego owszem. Wszystko było we frytkach, sosie musztardowym i chili. Chciałam odsłonić tace z jego twarzy, ale on jeszcze bardziej ją zacisnął.
-Puść i skieruj mnie do łazienki.- powiedział. Walnęłam Jace’a! Pomogłam mu wstać i poszliśmy do łazienki na pierwszym piętrze. Skierowaliśmy się do jego pokoju, bo każdy ma swoją własną.
-Możesz już ściągnąć tackę.- powiedziałam. Odsłonił twarz i cisnął tacę w kąt.- Słuchaj Jace, przepraszam… ja nie chciałam.-starałam się go przeprosić.
-Dobra nic nie szkodzi, to tylko ubrania.-
-Taaa… powiedz to Alice.- uśmiechnęłam się.- Oporządź się, a ja posprzątam ten bałagan na dole.-
 Zostawiłam go w pokoju i wróciłam do salonu. Leciała teraz wolna muzyka i pary tańczyły tak zwanego „wolnego”. Spojrzałam na podłogę, ale plam nie było, pewnie ktoś już to sprzątnął. Rozejrzałam się po salonie, Carmen tańczyła z Kentinem (znajomym Matta), Rosalie z Emmetem, Jasper z Alice, Bella z Edwardem, Matt z Cassie, a Victoria z jakimś rudym chłopakiem. Wchodziłam już na schody, kiedy przede mną zmaterializował się Tony.
-Mira, chcesz zatańczyć?- spytał mnie.
-Tony, nie teraz. Muszę pomóc Jace’sowi, bo przez przypadek wylałam mu zawartość tacy na ubranie, a po drugie nie umiem tańczyć, więc daj mi spokój.- warknęłam. On jakby nigdy nic, chwycił mnie za rękę i zaciągnął siłą na parkiet.
-Czy ty nie rozumiesz słowa NIE?- spytałam z irytacją, kiedy kładł moje ręce na jego ramiona.- A Jace…-
-Jace da sobie radę.- przerwał mi, mówiąc każde słowo dość dobitnie i położył swoje ręce na mojej tali. Ciągle się kołysaliśmy, w ogóle co to za taniec? Kołysaniec?(xD) Piosenka trwała całą wieczność, ale w końcu się skończyła. Wyrwałam się z tej pozycji i poszłam na pierwsze piętro. Zapukałam do pokoju blondyna.
-Wejdź!- krzyknął. Kiedy weszłam do pokoju, Jace był ubrany już w nowy garnitur, oczy miał z powrotem niebieskie i układał włosy przy lustrze.- Jak wyglądam?- zapytał odsłaniając twarz.
-Jak wampir.- mruknęłam, a on lekko się uśmiechnął. Zeszliśmy razem na dół. Przy stole zebrali się wszyscy. Podeszliśmy bliżej, z kuchni Esme przynosiła tort, na którym było 18 świeczek. Zaśpiewaliśmy „Sto lat” i Matt zdmuchnął świeczki. Potem Carmen wzięła nóż i kroiła i nakładała każdemu człowiekowi na talerz ciasto. Kiedy ludzie napełnili brzuchy, DJ znowu puścił piosenkę. Cassie podeszła do chłopaka za stołem do remiksowania i szepnęła mu coś na ucho. Po chwili zmienił piosenkę, no nie znowu wolny! Tym razem był to walc, a nie kołysaniec. Poszłam na do regału z książkami i wybrałam ,,Dracula”. Jednak nie dana mi była chwila spokoju, koło mnie usiadła Carmen z Kentinem.
-Już nie tańczycie?- spytałam nadal z nosem w książce.
-Chcemy trochę odpocząć.- powiedział Kentin. No fakt,  był cały spocony, natomiast Carmen nie.
-Ja wychodzę na zewnątrz.- powiedziałam, zabierając ze sobą książkę i wychodząc na dwór. Nareszcie cisza i święty spokój. Skierowałam się do bujanej ławki i zagłębiłam się w lekturze. Piszą tam, że Dracula miał córkę. Wieczna dziewiętnastolatka, o długich blond włosach. To przecież opis… Victori??? Jakby znikąd pojawiła się nagle przy mnie.
-Ciekawa książka.- powiedziała.
-Ty naprawdę jesteś… córką Draculi?- spytałam z niedowierzaniem.
-Tak, to ja.- uśmiechnęła się do mnie. Usłyszałam, że impreza dobiegła końca i zaraz zaczęli wychodzić z domu Cullenów ludzie. Kiedy wszystkie samochody zniknęły, usłyszałam jak tłucze się porcelana. Razem z Vic, wbiegłyśmy szybko do domu. Alice miała nieprzytomny wzrok, a koło niej było potłuczone szkło.
-Alice co się dzieje?- spytał Carlisle, kiedy dziewczyna odzyskała już normalne spojrzenie.
-Chcą przekonać naszych nowonarodzonych, że to oni są ci dobrzy i zażądają ich powrotu do Volterry.- powiedziała.
-Kto wygra tę konfrontację?- spytał Jace.
-To zależy po której stronie stanie Miranda…- powiedziała i poczułam na sobie spojrzenia wszystkich w pokoju.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 4- Pragnienie, turysta i plaża...


-Przepraszam.- powiedział jakiś męski głos próbujący wyrwać mnie z odrętwienia. Obróciłam powoli głowę. Za mną stał jakiś turysta. Nie, tylko nie to! Od razu poczułam zapach krwi… ona do mnie przemawia? Nie mogę dać się ponieść.
-Tak?- spytałam.
-Wie pani może jak dostać się...- zaczął rozkładać mapę.- Tu.- pokazał palcem.
-Trzeba przejść na drugą stronę ulicy i skręcić w prawo.- powiedziałam. Zaczęłam odczuwać lekkie palenie w gardle. Składając mapę mężczyzna skaleczył się, z jego palca zaczęła kapać krew.
-Czy coś się stało?-powiedział patrząc na wyraz mojej twarzy.
Nic nie odpowiadając, walnęłam go w głowę. Zemdlał. Klęknęłam nad nim i chwyciłam go za rękę. Zdecydowałam nie rezygnować ze zdobyczy. Kiedy już przysuwałam palec do ust, za mną stanęły dwa inne wampiry. Nie zwracałam na nie uwagi, byłam zbyt zajęta piciem krwi. Oboje mnie odciągnęli od tego faceta.
-Mira przestań!- krzyknął Emmet, a ja pokazałam mu kły. Razem z Jasperem zamknęli mnie w uścisku. Warczałam ile się dało.
-Krew… pić…- powiedziałam coraz bardziej tracąc nad sobą kontrolę. Szybko zanieśli minie do ich domu. Oczywiście każdy już wiedział co zrobiłam, bo Alice umie przewidywać przyszłość, opartą na decyzjach, a ja właśnie zdecydowałam się wypić z tego turysty krew. Jasper i Emmet nadal mnie nie puszczali, musieli odczekać, aż zapanuję nad pragnieniem. Kiedy wróciła mi pełna świadomość puścili mnie. Weszłam do salonu, wszyscy siedzieli z założonymi rękami.
-Siadaj i opowiadaj.- zachęcił mnie Carlisle.
-To się działo tak szybko… turysta zapytał mnie o drogę i jak składał mapę to skaleczył się i ja… straciłam nad sobą kontrolę…- załamał mi się głos.
-Żyje?- spytała mnie Alice.
-Nie wypiła całej krwi, nadal oddychał.- powiedział Jasper.
-Czyli będziemy mieć kolejnego wampirka.- powiedziała Rosalie. Po tych słowach poszłam szybko do przydzielonego mnie pokoju. Usiadłam przy pianinie i zaczęłam grać smutną melodię. Zaraz po mnie, w drzwiach stanęła Carmen z Jace’m. Usiedli obok mnie przy instrumencie i zaczęli mnie pocieszać, mówiąc takie puste słowa jak ,,To mogło się każdemu zdarzyć” lub ,,To nie twoja wina, to pragnienie.” Minęło chwilę czasu i przyszła Alice.
-Ja wiem co poprawi ci humor.- powiedziała. Poszłyśmy razem z nią do jej samochodu i odjechałyśmy. Jace został w domu pomagać w czymś. Zajechałyśmy pod centrum handlowe.
-Alice, za bardzo nie przepadam za zakupami…- powiedziałam, ale nie chciałam jej psuć nastroju więc posłusznie poszłyśmy. Przymierzałyśmy najróżniejsze ubrania, od spodni do sukienek. Ostatnim celem naszej wyprawy był sklep Le moda. Przymierzałyśmy w nim stroje kąpielowe. Carmen wybrała czerwony, ja biało-niebieski, a Alice zielony. Podchodząc do kasy rozpoznałam sprzedawcę.
-Tony? Ty tu pracujesz?- spytałam. Przy kasie stał we własnej osobie brat chłopaka Cassie. Wyczułam, że też jest wampirem.
-Cześć Mira. Tak kupujcie, bo za 5 minut zamykamy.-
Pospiesznie kupiłyśmy stroje i wyszłyśmy ze sklepu. Czekałam z Carmen przy samochodzie.
-Gdzie zapodziała się Alice?- spytałam licząc, że Carmen mi wyjaśni. Po 3 minutach i 49 sekundach (umysł wampira ;P) wreszcie się zjawiła. Ale nie była sama, przyszedł z nią kasjer z La mody. Popatrzyłyśmy wymownie na dziewczynę.
-Wiecie, powiedziałam waszym przyjaciołom, że robimy imprezę na plaży, no i zaprosiłam też Tony’ego.- powiedziała z uśmiechem. Jechaliśmy trochę samochodem i dojechaliśmy do La Push.
-Czy nie przekroczyliśmy granicy wilków?- spytała Carmen.
-Ta granica już dawno nie istnieje.- powiedziała Alice.
Kiedy zatrzymaliśmy się, pospiesznie poszliśmy do przebieralni i dosłownie po 4 sekundach byliśmy w strojach kąpielowych. Na leżaku Cassie czytała książkę, a koło niej reszta grała w siatkówkę. Nie miałam ochoty na tą grę. Moją uwagę skupiło zbiorowisko chłopców, którzy skakali z klifu.  Skoro nie mogę się zabić, to też chcę skoczyć. Podeszłam szybko do nastolatków. Kilka zatkało nos na mój widok, niektórzy też warczeli.
-Czego chcesz?- spytał wysoki szatyn.
-Chciałam skoczyć z klifu.- powiedziałam, a oni mnie przepuścili.  Skoczyłam, ale nie dotknęłam wody. Wisiałam jakby nigdy nic w powietrzu… dość wysoko w powietrzu. Można powiedzieć, że jakieś 2 kilometry ponad klifem. Nagle zaczęłam spadać, postanowiłam znowu unieść się w górę, ale byłam za mało skoncentrowana. Liczyłam na mocny chlup do wody, ale poczułam jak ktoś mnie trzyma. Otworzyłam oczy (oczywiście ze strachu je zamknęłam xD) byłam w ramionach Tony’ego. Otworzyłam lekko usta ze zdziwieniem, w tak szybkim czasie, nawet jak na wampira, złapał mnie.
-Jaki chwyt.- palnęłam, a on uśmiechnął się.- Puść mnie.- Zaniósł mnie na brzeg i jeszcze trochę trzymał.- Na serio puść mnie… no chyba, że chcesz oberwać.- powiedziałam i tym razem odstawił mnie na ziemię. No tak kilka faktów o mnie: Nie lubię przyjmować pomocy, nie lubię być tykana przez chłopaków, nie lubię jak ktoś narusza moją przestrzeń osobistą i nie lubię węży (xD). Chciałam teraz na serio popływać. Wciągnęłam czytającą Carmen do wody.
-Zawody w wstrzymywaniu oddechu?- zaproponowała.
-Carmy… przecież wampiry nie muszą oddychać.- powiedziałam.
-I tak byś wygrała, bo swoim talentem wypchnęłabyś mnie na powierzchnię.-
-A ty byś zatrzymała mnie w miejscu swoją zdolnością czasową i wyciągnęła mnie na powierzchnię.-
-Wcale bym tak nie zrobiła!-
-No nie jestem taka pewna…- mruknęłam i Carmen chlapnęła mnie wodą. -Ja ci zaraz pokarzę.-
Uniosłam falę i zakryłam ją moją przyjaciółkę. Jej kręcone włosy przylepiły się do twarzy i powiedziała wypluwając wodę.
-Z tobą nie mam szans…-
Po naszych chlapanych zawodach, usiadłyśmy na piasku tak, by fale delikatnie muskały nasze stopy. Wszyscy się do nas dosiedli i patrzyliśmy, jaki cud to zachód słońca. Poczułam rękę Tony’ego na swojej i szybko ją zabrałam. Jaki on śmiały! No ale mnie nie łatwo zdobyć. Przez całe życie miałam tylko jednego chłopaka, który był na tyle cierpliwy, że zalecał się do mnie prawie przez półtora roku. Słonce zaszło i wróciliśmy do domu. Przez cały dzień zdążyłam zgłodnieć, palenie było niemal nie do wytrzymania. Poszłam szybko się odświeżyć i wróciłam do salonu. Zastałam tam wszystkich i tego turystę, który teraz leżał na kanapie.
-O co chodzi?- spytałam.
-Mira… ten turysta to Matt… mój chłopak…- powiedziała Cassandra.

Rozdział 3- Same niańki...


Weszłam do Sali, Aro siedział na swoim miejscu, a jego straż stała dalej. Powitał mnie z uśmiechem.
-Witaj Mirando, doszły mnie słuchy, że żywiłaś się ludzka krwią na naszym terytorium. Wiesz, że to przynosi złą sławę. To prawda?- spytał.
-Tak.- powiedziałam cicho zwieszając głowę.
-Mogę zerknąć?- spytał sięgając po moją rękę, wyciągnęłam ją ku niemu. Wzrok Aro stał się na chwilę nieobecny, ale potem popatrzył na mnie całkiem przytomnie.
-Bardzo szybko rozwijasz swoją umiejętność.- dodał.- No, ale takie zachowanie nie może ujść płazem, wiesz reputacja…- przełknęłam ślinę.
-Proponuję przydzielić im kogoś do ich misji.- zaproponował Kajusz.
-Wybornie!- krzyknął Aro.- Victorio może ty pojedziesz?-
Na środek wyszła najpiękniejsza kobieta jaką widziałam. Ubrana była jak każdy sługa Volturi, w czerwoną pelerynę. Spod niej wystawały piękne, długie blond włosy. Wyglądała na 19- latkę. 
-Za 15 minut na dziedzińcu.- powiedziała Victoria.Wyszłam pospiesznie z Sali Tronowej, nawet nie czekając na pozwolenie.
 Poszłam do pokoju przydzielonego mnie, Carmen i Cassandrze. W sypialni zastałam obie dziewczyny.
-Mira, zaraz wyjeżdżamy… jesteś najedzona?- spytała mnie Carmen. No tak, ja jestem ta którą trzeba pilnować.
-Tak, dzięki za troskę.- odpowiedziałam.-U kogo nocujemy?- spytałam.
-Wiesz… mam chłopaka który jest człowiekiem i możemy u niego.- dodała Cassandra, a my potaknęłyśmy na zgodę. W mózgu miałam strasznie dużo wolnej przestrzeni. Mogłam zapamiętywać każde słowo, teraz akurat odliczałam czas. Ktoś krzyknął z dołu i zeszłyśmy na dziedziniec. Zastałyśmy tam Volturi i cztery czerwone porsche. Odezwał się Kajusz.
-Dla każdego zostało przydzielone auto, pieniądze i zestaw ubrań. Mam nadzieję, że macie gdzie nocować.-
Każdy wsiadł do swojego samochodu i odjechaliśmy. Victoria miała trzymać się na uboczu i tylko nas doglądać. Podróż trwała kilka dni i dojechaliśmy przed dom chłopaka Cassandry. Zapukała i otworzył nam brat Matthewa (partnera Cass).
-Hej, jestem bratem Matta, Tony.-przywitał się.- Niestety nie będziecie mogli wszyscy tu zanocować… mamy dość mało miejsca.- powiedział.
-Dobra nie ma problemu. Cass zostajesz, a my sprawdzimy co tam u Cullenów.- powiedziałam i podjechaliśmy pod ich dom. Wszyscy byli w środku. Na małej polance przed innym domem była wampirzyca-siedmiolatka, której towarzyszył wilk. Wszyscy to zauważyliśmy i podbiegliśmy do niej, myśląc, że zaraz zaatakuje. Carmen wzięła ją na ręce, a ja utworzyłam krąg ognia, by chronić nas od tego wilka. Jace stanął na przedzie i ochronił nas tarczą.
-Mamo!- zawołała dziewczynka. W oka mgnieniu przed kręgiem stanęła Bella i Edward Cullenowie. Za głosem przyszła tez reszta rodziny. Od wilka jechał straszny smród.
- Załatwmy to pokojowo…- odezwał się Carlisle. Na te słowa podniosłam wyżej krąg.
-Mira ja tu będę negocjował… Obniż trochę krąg.- powiedział Jace, a ja zrobiłam to co kazał.
-Oddaj mi moją córkę!- krzyknęła Bella. Carmen kucnęła i spytała się dziewczynki.
-To jest twoja mama?- Dziewczynka potaknęła, a Carmen ją wypuściła. Zburzyłam krąg i obie chwyciłyśmy Jace’a za rękę.
-A więc w jakiej sprawie przybywacie?- spytał Edward.
-Posłali nas Volturi, by sprawdzić, czy to dziecko nie stanowi zagrożenia.- powiedział nasz towarzysz.
-Zapraszamy do środka.- odezwała się Esme. Weszliśmy do tego jakże wielkiego domu! Jace i Carmen usiedli na kanapie, a ja stałam z tyłu, żeby nie przeszkadzać im w załatwianiu spraw. Jakby to ująć? Mam dość wybuchowy temperament. Przeglądałam ich rodzinne zdjęcia, gdy nagle, jakby z nikąd poczułam się szczęśliwa, a przed chwilą byłam zaniepokojona. Obejrzałam się za siebie.
-Jasper wyjdź.- powiedział Edward, a on posłusznie spełnił rozkaz brata. Wróciłam do oglądania rodzinnych pamiątek. W końcu znudziło mnie to i przeszłam do kuchni. Nim to wyczułam za mną stał Edward.
-Czemu za mną łazisz?- spytałam bez cienia emocji.
-Musze cię pilnować.- odpowiedział. No nie, znowu kolejna niańka!
-Przecież sama w osobnym pomieszczeniu, raczej nie zrobię nikomu krzywdy.- powiedziałam i poszłam podziwiać piękną porcelanową wystawę. Edward nic nie mówił, ale jestem pewna, że szpera w mojej głowie.
-Możesz przestać?- spytałam sarkastycznie, a on uśmiechnął się. Debil. Mam nadzieję, że to „wyczytał”.
-Przestań szperać w mojej głowie i zadawaj pytania, jak na normalnego… wampira przystało.- zaproponowałam.
-Po co tu przyjechaliście?-
- Z  misją od Volturi, aby sprawdzić czy twoja córka nie stanowi zagrożenia.-
- Ile dni jesteś wampirem?-
- Jakieś dwa…- odpowiedziałam niepewnie, bo nie wiedziałam czy przeistoczenie też się zalicza. Lekko się zdziwił, a potem zadał już ostatnie pytanie.
- Kto cie przemienił?-
-Kajusz.-
Usłyszałam, że Jace i Carmen wstają z kanapy więc migiem wróciłam do salonu.
-Oczywiście Carlisle’lu poświadczymy, że Renesmee nie stanowi żadnego zagrożenia.- powiedziała moja przyjaciółka.
-Może zostaniecie parę dni?- zaproponowała Esme.
-No jeśli nie będziemy sprawiać kłopotu.- uśmiechnął się Jace. Alice chwyciła nasze walizki (które jakimś cudem były w salonie) i każdą położyła do innego pomieszczenia. Mi trafił się przestronny pokój, ze ścianami pomalowanymi na jasny błękit (mój ulubiony kolor). Stało tam pianino, łóżko (nie wiem po co, przecież wampiry nie śpią) i szafy. Od razu rzuciłam się do instrumentu i zaczęłam grać pierwszą lepsza melodię. Od dziecka rodzice załatwiali mi lekcje na tym jakże wspaniałym urządzeniu. Kiedy skończyłam grać, wyszłam na zewnątrz. Jace rozmawiał o czymś z Edwardem, a Carmen chyba trenowała swoje umiejętności czasowe.
-Hej mała.- czyjś głos zabrzmiał za moimi plecami. To był Emmet.- Masz ochotę potrenować swoje umiejętności?-
-Na serio tak bardzo chcesz, żebym spuściła ci łomot? Mnie tam pasuje.- uśmiechnęłam się wyzywająco. Postanowiłam wykorzystać wszystkie cztery żywioły. Zaczęłam od wody. Koło nas było małe jeziorko. Podniosłam ręce z dołu do góry, a woda powtarzała moje ruchy. Atakowałam Emmeta mackami wodnymi, a on zwinnie unikał. Teraz podniosłam wszystkie w okolicy kamienie i zaczęłam walić wszystkimi naraz w niego. Walnęłam go chyba z 10 razy, uśmiechnęłam się z satysfakcją. Teraz wzięłam go w powietrze i spuściłam twardo w ziemię. Przyszedł czas na ogień. Utworzyłam kulę i już miałam rzucać kiedy ktoś chwycił mnie z tyłu za rękę, obróciłam się.
-Kajusz miał rację co do pilnowania cię.- powiedziała Victoria, która pewnie od początku chowała się w krzakach. Wokół mnie i sługi Volturi utworzył się mały krąg wampirów.
-Vic, przestań… przecież my tylko ćwiczyliśmy.- powiedział Emmet. Uścisk na mojej ręce rozluźnił się, Victoria znowu gdzieś zniknęła. Zauważyłam jeszcze jedno czerwone porsche, przyjechała Cassandra.
-Coś mnie ominęło?- spytała patrząc na mnie. Każdy teraz miał ćwiczyć swoje umiejętności. Bella uczyła Jace’a jak rozszerzyć tarczę, Edward pokazywał Cassandrze jak patrzeć w myśli kilka osób  naraz, Carmen testowała swoją zdolność z Emmetem, bo co chwila go spowalniała lub przyśpieszała, a ja poszłam w głąb lasu. Doszłam do pięknego małego strumienia i usiadłam na kamieniu, chciałam zostać sama z moimi myślami. Jednak zawsze byłam skazana na czyjąś obecność. Koło mnie usiadła Rosalie, dziewczyna Emmeta. Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy, w końcu odezwała się pierwsza.
-Masz naprawdę niezwykłą zdolność. Mogłabyś nawet poradzić sobie ze wszystkimi Volturi.-
-Oni są, aż tacy źli?-
-Niekiedy tak, niekiedy nie. Wszyscy jesteśmy pionkiem w ich grze.- powiedziała.- Ale ciebie będą kontrolować zawsze.-
-Czemu wszyscy się na mnie uwzięli?!-
-Bo się ciebie boją, a jak ktoś się czegoś boi, to musi to kontrolować, nieprawdaż?-
Po tych słowach zostałam sama ze sobą. Siedząc tak, wyłączyłam prawie wszystkie zmysły, nawet nie zauważyłam, kiedy jakiś obcy położył mi rękę na ramieniu.

środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 2- Talenty.


Otworzyłam delikatnie oczy. Mogłam dojrzeć niemal każdy szczegół, ludzi za 10 pagórkami, mrówki daleko w lesie, poza tym wyostrzyły mi się też inne zmysły. Nowonarodzeni przez kilka pierwszych miesięcy są super silni. Jestem teraz silna, szybka i kto wie czy nie posiadam jakiejś specjalnej umiejętności. Wstałam powoli i podeszłam do lustra. Miałam piękną bladą cerę, szkarłatne oczy, długie czarne włosy pozostały bez zmian. Ubrana byłam w czarną sukienkę i czerwoną pelerynę.
-Cześć.- powiedziałam nieco się dziwiąc. Mój głos był słodki i uwodzicielski.- Jestem Miranda.-
-Ja jestem Carmen.- powiedziała trochę nieśmiało. Była ubrana tak samo jak ja. Ze schodów usłyszałam głos.
-Zejdźcie na dół.-
Pospiesznie zeszłyśmy. W Sali Tronowej byli wszyscy Volturi i ich straż oraz inne nieznane mi wampiry. Widocznie nikt się już nie przemieniał, bo nie słychać było żadnych krzyków.
-Nowonarodzone wampiry, wystąpcie na środek. –odezwał się Aro. Ustawiliśmy się w szeregu i główny Volturi wezwał Eleazara, wykrywacza talentów. Stałam pomiędzy chłopakiem w moim wieku i Carmen. Okazało się, że owy blondyn ma na imię Jace i jego talent to utworzenie niewidzialnej tarczy która chroni i umysłowo i fizycznie. Teraz przyszła kolej na mnie. Chwycił mnie za rękę i powiedział.
-Ta oto nowonarodzona potrafi władać nad czterema żywiołami.- usłyszałam lekkie zdumienie.- Ta oto młoda wampirzyca umie władać czasem.- powiedział o umiejętności Carmen. Kiedy Eleazar skończył objawiać talenty, głos zabrał Aro.
-Jak wiecie, jest misja do zrobienia. Trzeba sprawdzić czy córka Cullenów jest bezpieczna dla otoczenia. Na misję wybierze się czterech nowonarodzonych i jeden z moich podwładnych.- zamyślił się.- Będziesz to ty… ty… ty i ty-wskazywał na nas palcami.-Wyjdźcie na środek.- Wyszłam razem z Carmen, Jace’m i dziewczyną z którą chodziłam do gimnazjum… przecież to Cassandra! Ona wampirem?! – Wyruszacie dziś w nocy.- zakończył.
Wszyscy się rozeszli, a my podeszliśmy do siebie, żeby się lepiej poznać.
-Cass, to ty?- spytałam.
-Miranda?- spytała z niedowierzaniem. Potaknęłyśmy głowami i uśmiechnęłyśmy się.
-Jaką masz zdolność?- spytała Carmen.
-Umiem porozumiewać się i czytać w myślach… O ile dobrze zrozumiałam… -powiedziała.
Po zapoznaniu się ze sobą, wszyscy się na mnie popatrzyli. A ja poczułam dziwny ogień w gardle.
-O co chodzi?- spytałam.
-Wiesz… my się już pożywialiśmy…- powiedział Jace. Podeszłam do lustra, to prawda, że oczy zmieniały się wraz z narastającym głodem, miałam je teraz niemal czarne.
-Piliście krew ze zwierząt? -spytałam. Słyszałam, że Cullenowie i niektóre rodziny tak się odżywiają. Pokręcili przecząco głową. Picie krwi z ludzi wydawało mi się takie… nie taktowne… i trochę obrzydliwe.
-Wiesz… ludzka krew bardziej syci niż zwierzęca.-odezwała się Cassandra.- Idź spytaj się Aro.- zaproponowała. Tak bo przecież łatwiutko podejść do szefa Volturi i poprosić go o człowieka. Prościzna… Żar w gardle nasilał się, nie mogłam dłużej czekać. Wybiegłam z zamku i udałam się na dziedziniec. Niewielka ilość ludzi przebywała na nim teraz, no ale mogłam coś wypatrzeć. Moje spojrzenie przykuła samotna kobieta, średnim wieku, strasznie smutna. Podeszłam do niej  „człowieczym” krokiem.
-Przepraszam… Mogłaby pani pokazać mi drogę, zaczynając od tamtego budynku?- zapytałam ciągnąc ją za rękę. Przy budynku bez okien i żadnych ciekawskich przechodniów, przycisnęłam ją do ściany i zatopiłam kły w jej szyi. Jakież to było wspaniałe uczucie! Nareszcie najeść się do syta i przestać czuć żar w gardle. Kiedy z kobiety uszła cała krew, osunęła się na ziemię. Co by tu zrobić, żeby pozbyć się zwłok?... Skoro mam talent 4 żywiołów, to może by ją spalić? Wyobraziłam sobie kule ognia na moich dłoniach. Po chwili poczułam miłe ciepło muskające moją skórę. Udało się! Rzuciłam kule na ciało kobiety, a ta zajęła się ogniem. Szybko spaliła się i po ciele ani śladu. Zauważyłam, że ktoś mi się przygląda. Spod cienia wyszła mała dziewczynka w kapturze, była to Jane, podwładna straż  Volturi.
-Nieładnie to tak żerować bez pozwolenia na naszym terytorium…- powiedziała uśmiechając się.
-Przepraszam… byłam głodna…- powiedziałam szykując ręce do odpalenia kolejnych kul. Zauważyła to i spojrzała na mnie. Nagle przeszył moją czaszkę ogromny ból. Upadłam na ziemię i krzyczałam.
-Nieładnie, oj nieładnie…- dodała ze śmiechem. W oddali usłyszałam głos Jace’a z Carmen. Przybiegli mi na pomoc. Jane też ich usłyszała i na chwilę ból ustąpił. Jace trzymający za rękę Carmen chwycił i mnie, no tak tarcza. Jane wykrzywiła twarz w grymasie i poszła do Volterry.
-Na miłość boską! Nie można spuścić cię z oka nawet na minutę!- powiedział.- Wyjątkowy talent do wpakowywania się w kłopoty… Nie mogłaś spytać Aro o pożywienie, tylko sama chcesz wszystko robić!- krzyknął na mnie.
-Co się tak wydzierasz?! Przecież to tylko Jane!- obroniłam się.
-Tak, ale Aro może zobaczyć jej wspomnienie i zginiemy przez ciebie!- warknął.
-Jace, przestań już…- broniła mnie Carmen. Bez słowa poszliśmy do Sali Tronowej i tam zastała nas Jane z uśmiechem.
-Aro cie wzywa.- powiedziała do mnie. Carmen i Jace chcieli iść ze mną.- Nie, bez przyjaciół.- dodała i wprowadziła mnie do Sali.