czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 4- Pragnienie, turysta i plaża...


-Przepraszam.- powiedział jakiś męski głos próbujący wyrwać mnie z odrętwienia. Obróciłam powoli głowę. Za mną stał jakiś turysta. Nie, tylko nie to! Od razu poczułam zapach krwi… ona do mnie przemawia? Nie mogę dać się ponieść.
-Tak?- spytałam.
-Wie pani może jak dostać się...- zaczął rozkładać mapę.- Tu.- pokazał palcem.
-Trzeba przejść na drugą stronę ulicy i skręcić w prawo.- powiedziałam. Zaczęłam odczuwać lekkie palenie w gardle. Składając mapę mężczyzna skaleczył się, z jego palca zaczęła kapać krew.
-Czy coś się stało?-powiedział patrząc na wyraz mojej twarzy.
Nic nie odpowiadając, walnęłam go w głowę. Zemdlał. Klęknęłam nad nim i chwyciłam go za rękę. Zdecydowałam nie rezygnować ze zdobyczy. Kiedy już przysuwałam palec do ust, za mną stanęły dwa inne wampiry. Nie zwracałam na nie uwagi, byłam zbyt zajęta piciem krwi. Oboje mnie odciągnęli od tego faceta.
-Mira przestań!- krzyknął Emmet, a ja pokazałam mu kły. Razem z Jasperem zamknęli mnie w uścisku. Warczałam ile się dało.
-Krew… pić…- powiedziałam coraz bardziej tracąc nad sobą kontrolę. Szybko zanieśli minie do ich domu. Oczywiście każdy już wiedział co zrobiłam, bo Alice umie przewidywać przyszłość, opartą na decyzjach, a ja właśnie zdecydowałam się wypić z tego turysty krew. Jasper i Emmet nadal mnie nie puszczali, musieli odczekać, aż zapanuję nad pragnieniem. Kiedy wróciła mi pełna świadomość puścili mnie. Weszłam do salonu, wszyscy siedzieli z założonymi rękami.
-Siadaj i opowiadaj.- zachęcił mnie Carlisle.
-To się działo tak szybko… turysta zapytał mnie o drogę i jak składał mapę to skaleczył się i ja… straciłam nad sobą kontrolę…- załamał mi się głos.
-Żyje?- spytała mnie Alice.
-Nie wypiła całej krwi, nadal oddychał.- powiedział Jasper.
-Czyli będziemy mieć kolejnego wampirka.- powiedziała Rosalie. Po tych słowach poszłam szybko do przydzielonego mnie pokoju. Usiadłam przy pianinie i zaczęłam grać smutną melodię. Zaraz po mnie, w drzwiach stanęła Carmen z Jace’m. Usiedli obok mnie przy instrumencie i zaczęli mnie pocieszać, mówiąc takie puste słowa jak ,,To mogło się każdemu zdarzyć” lub ,,To nie twoja wina, to pragnienie.” Minęło chwilę czasu i przyszła Alice.
-Ja wiem co poprawi ci humor.- powiedziała. Poszłyśmy razem z nią do jej samochodu i odjechałyśmy. Jace został w domu pomagać w czymś. Zajechałyśmy pod centrum handlowe.
-Alice, za bardzo nie przepadam za zakupami…- powiedziałam, ale nie chciałam jej psuć nastroju więc posłusznie poszłyśmy. Przymierzałyśmy najróżniejsze ubrania, od spodni do sukienek. Ostatnim celem naszej wyprawy był sklep Le moda. Przymierzałyśmy w nim stroje kąpielowe. Carmen wybrała czerwony, ja biało-niebieski, a Alice zielony. Podchodząc do kasy rozpoznałam sprzedawcę.
-Tony? Ty tu pracujesz?- spytałam. Przy kasie stał we własnej osobie brat chłopaka Cassie. Wyczułam, że też jest wampirem.
-Cześć Mira. Tak kupujcie, bo za 5 minut zamykamy.-
Pospiesznie kupiłyśmy stroje i wyszłyśmy ze sklepu. Czekałam z Carmen przy samochodzie.
-Gdzie zapodziała się Alice?- spytałam licząc, że Carmen mi wyjaśni. Po 3 minutach i 49 sekundach (umysł wampira ;P) wreszcie się zjawiła. Ale nie była sama, przyszedł z nią kasjer z La mody. Popatrzyłyśmy wymownie na dziewczynę.
-Wiecie, powiedziałam waszym przyjaciołom, że robimy imprezę na plaży, no i zaprosiłam też Tony’ego.- powiedziała z uśmiechem. Jechaliśmy trochę samochodem i dojechaliśmy do La Push.
-Czy nie przekroczyliśmy granicy wilków?- spytała Carmen.
-Ta granica już dawno nie istnieje.- powiedziała Alice.
Kiedy zatrzymaliśmy się, pospiesznie poszliśmy do przebieralni i dosłownie po 4 sekundach byliśmy w strojach kąpielowych. Na leżaku Cassie czytała książkę, a koło niej reszta grała w siatkówkę. Nie miałam ochoty na tą grę. Moją uwagę skupiło zbiorowisko chłopców, którzy skakali z klifu.  Skoro nie mogę się zabić, to też chcę skoczyć. Podeszłam szybko do nastolatków. Kilka zatkało nos na mój widok, niektórzy też warczeli.
-Czego chcesz?- spytał wysoki szatyn.
-Chciałam skoczyć z klifu.- powiedziałam, a oni mnie przepuścili.  Skoczyłam, ale nie dotknęłam wody. Wisiałam jakby nigdy nic w powietrzu… dość wysoko w powietrzu. Można powiedzieć, że jakieś 2 kilometry ponad klifem. Nagle zaczęłam spadać, postanowiłam znowu unieść się w górę, ale byłam za mało skoncentrowana. Liczyłam na mocny chlup do wody, ale poczułam jak ktoś mnie trzyma. Otworzyłam oczy (oczywiście ze strachu je zamknęłam xD) byłam w ramionach Tony’ego. Otworzyłam lekko usta ze zdziwieniem, w tak szybkim czasie, nawet jak na wampira, złapał mnie.
-Jaki chwyt.- palnęłam, a on uśmiechnął się.- Puść mnie.- Zaniósł mnie na brzeg i jeszcze trochę trzymał.- Na serio puść mnie… no chyba, że chcesz oberwać.- powiedziałam i tym razem odstawił mnie na ziemię. No tak kilka faktów o mnie: Nie lubię przyjmować pomocy, nie lubię być tykana przez chłopaków, nie lubię jak ktoś narusza moją przestrzeń osobistą i nie lubię węży (xD). Chciałam teraz na serio popływać. Wciągnęłam czytającą Carmen do wody.
-Zawody w wstrzymywaniu oddechu?- zaproponowała.
-Carmy… przecież wampiry nie muszą oddychać.- powiedziałam.
-I tak byś wygrała, bo swoim talentem wypchnęłabyś mnie na powierzchnię.-
-A ty byś zatrzymała mnie w miejscu swoją zdolnością czasową i wyciągnęła mnie na powierzchnię.-
-Wcale bym tak nie zrobiła!-
-No nie jestem taka pewna…- mruknęłam i Carmen chlapnęła mnie wodą. -Ja ci zaraz pokarzę.-
Uniosłam falę i zakryłam ją moją przyjaciółkę. Jej kręcone włosy przylepiły się do twarzy i powiedziała wypluwając wodę.
-Z tobą nie mam szans…-
Po naszych chlapanych zawodach, usiadłyśmy na piasku tak, by fale delikatnie muskały nasze stopy. Wszyscy się do nas dosiedli i patrzyliśmy, jaki cud to zachód słońca. Poczułam rękę Tony’ego na swojej i szybko ją zabrałam. Jaki on śmiały! No ale mnie nie łatwo zdobyć. Przez całe życie miałam tylko jednego chłopaka, który był na tyle cierpliwy, że zalecał się do mnie prawie przez półtora roku. Słonce zaszło i wróciliśmy do domu. Przez cały dzień zdążyłam zgłodnieć, palenie było niemal nie do wytrzymania. Poszłam szybko się odświeżyć i wróciłam do salonu. Zastałam tam wszystkich i tego turystę, który teraz leżał na kanapie.
-O co chodzi?- spytałam.
-Mira… ten turysta to Matt… mój chłopak…- powiedziała Cassandra.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lol! Ta końcówka! Boże gdybyś go zabiła...
    No cóż, miłego pisania i weny<3

    OdpowiedzUsuń