piątek, 24 maja 2013

Rozdział 7- Ucieczka i chatka

Podeszłam razem z Carmen do krat.
-Kastiel… -zaczęła, a chłopak obrócił się w naszym kierunku.
-Co?- spytał.
-Mamy plan ucieczki, no i ja ci ufam… Pomógłbyś nam?- spytała z lekkim zakłopotaniem francuska. Czerwonowłosy potaknął głową i Carmen zaczęła objaśniać mu plan. Usłyszałam ciężkie kroki na schodach i gwar na dworze, pewnie Volturi rozmyślają nad wyrokiem.
-Udaj jakbyś prosiła o jedzenie.- powiedział do mnie, ponieważ stałam bliżej krat, no i jestem urodzoną aktorką.
-No proszę! Dłużej nie wytrzymam.- trzymając kraty, zaczęłam błagać.
-O co chodzi Kas?- zapytał drugi strażnik.
-Mógłbyś przyprowadzić trzech ludzi?- spytał go, a on potaknął i zniknął.
-Gotowi?- zapytałam. Oczywiście trochę trwało przyprowadzenie pożywienia. Po 4 minutach przed celą pojawiły się dwie dziewczynki i chłopak, oczywiście w pelerynach, tak jak zaplanowaliśmy. Wpuszczono ich do celi, a Kastiel udawał, że zamyka drzwi. Zrzuciłam blondynce pelerynę, na oko miała z 9 lat i była bardzo podobna do kogoś, kogo znałam, niestety nie wiem kogo, bo pamieć z życia człowieka widzę jak we mgle.
-Miranda… proszę nie…- powiedziała jakby miała zaraz się rozpłakać.
-Skąd znasz moje imię?- zdziwiłam się. Dziewczynka nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo musieliśmy już wychodzić. Carmen zrobiła hologramy. Zabrałam dziewięciolatce pelerynę, zarzuciłam kaptur na głowę i trzymając ją za rękę, powiedziałam do Kastiela.
-Ona idzie z nami.- Z tą dziewczynką czułam jakąś dziwną więź, no i było mi jej żal.
-Jak masz zamiar ją zabrać?- spytał. Do głowy nie przyszedł mi żaden pomysł.
-Daj ja ją wezmę.- powiedział szatyn, biorąc dziewczynkę na ręce i chowając pod pelerynę.
-Ustawcie się za mną gęsiego, Carmen, Mira i Tony. Wyjdziemy bocznym wyjściem.-
-Wolałabym być z tyłu…- powiedziała nieśmiało francuska.
-Chcę cię mieć na oku, Carmy.- powiedział pieszczotliwie i mrugnął do niej. Gdyby była człowiekiem, na pewno zarumieniła by się. Stanęliśmy w ustalonej kolejności i zaczęliśmy wędrówkę. Szliśmy w górę po krętych i nierównych schodach. Dawno nikt nie przechodził tą drogą, bowiem widać było pajęczyny i liczne warstwy kurzu. W pewnym momencie, stopień na którym stanęła Carmen, załamał się. Pospiesznie złapałam ją za rękę, wisiała teraz nad czarną przepaścią. Sama nie zdołam jej utrzymać.
-Pomóż.- powiedziałam do przewodnika. Kastiel złapał za drugą rękę i wciągnęliśmy ją na górę.
-Stawajcie na te stopnie co ja, niektóre się zawalają…- powiedział czerwono włosy.
-Zauważyliśmy.- mruknął Tony. Nagle usłyszeliśmy odgłosy dochodzące z góry schodów. Zaczęliśmy zbiegać szybko w dół. Niestety strażnicy otoczyli nas, została tylko przepaść… Zbliżali się już, potrzebna szyba decyzja. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
-Skaczcie!- krzyknęłam.
-Postradałaś zmysły?! Na tą wysokość nawet wampiry mogą się roztrzaskać! Jeśli skoczymy wpadniemy do fosy, głęboko pod zamkiem!- ostrzegł Kastiel.
-Zaufajcie mi.- powiedziałam. Kiedy już nas prawie sięgali skoczyliśmy. Frunęliśmy dość krótko w powietrzu, ze względu na to,  że mamy skórę z granitu. Kiedy byliśmy już prawie na dole, utrzymałam nas w powietrzu i delikatnie opuściłam na kamień.
-No, nie spodziewałem się tego po tobie.- powiedział z uznaniem Tony.
-Dzięki.- uśmiechnęłam się.
-A mogłabyś odgarnąć trochę tej wody? Przynajmniej na czas jaki będziemy iść.- powiedziała Carmen.
-Boisz się brudu?- spytał z lekkim śmiechem szatyn.
-We Francji, szanujemy ubrania.- dodała naburmuszona. Specjalnie dla mojej przyjaciółki, osłoniłam podłogę i zeszliśmy ze skały, a Tony odłożył dziewczynkę.
-Którędy idziemy?- spytałam. Były tylko dwie drogi, na prawo lub lewo. Poza tym, jest kompletnie ciemno, nie zauważyliśmy żadnego promyczka światła. Wzięłam jakąś mocną gałąź i zerwałam trochę materiału z peleryny. Dałam to blondynce i zapaliłam ogniem.
-Dziękuje.- powiedziała cicho.
-To w którą stronę idziemy?- spytała francuska. 
-Na razie musimy dostać się na górę.- powiedział Kastiel. No tak jesteśmy parę metrów pod lochami.
-Moglibyśmy się wspiąć po skale...- podsunął Tony.
-Ale co wtedy zrobimy z ...- 
-Annabeth.-zakończyła za mnie dziewczynka.
-Ile o nas wiesz?- spytał podejrzliwie Kastiel.
-Strażnik powiedział mi o was wszystko.-
-Długo jesteś w niewoli?-
-Ponad rok, rodzice myślą, że zginęłam.-
-Ile masz lat?- 
-Dziesięć.-
Nagle do głowy wpadł mi super pomysł.
-Stańcie tutaj.- wskazałam miejsce w podłodze. Wszyscy ustawiliśmy się w danym miejscu i uniosłam ziemię. Lecieliśmy tak przez parę minut, aż dotarliśmy do schodów z których spadliśmy.
-Słuchajcie, mamy parę minut na ucieczkę, idźcie za mną.-powiedział Kastiel. Tony wziął Annabeth na ręce i zaczęliśmy wchodzić na górę. Szatyn przez cała drogę rozmawiał szeptem z dziewczynką. Doszliśmy do awaryjnego wyjścia, przy którym na nasze szczęście nie było nikogo. Wybiliśmy drzwi i znaleźliśmy się na dworze. Puściliśmy się w bieg do lasu i zatrzymaliśmy się wtedy, gdy byliśmy pewni, że tu nas nie znajdą. Kiedy Tony odkładał dziewczynkę, zaburczało jej w brzuchu.
-Musimy znaleźć jakieś miejsce, coś typu hotel.- powiedział Kastiel.
-A gdzie ty w lesie znajdziesz takie luksusy?- zażartował sobie z niego Tony.
-Chłopacy...- powiedziała Carmen.
-Jesteś aż taki głupi, żeby sądzić, że tutaj są jakieś budynki?- kontynuował szatyn.
-Nie zadzieraj ze mną...- warknął czerwonowłosy.
-Chłopacy...- powiedziała Carmen.
-A czemu niby miałbym tego nie robić?-
-Bo jestem starszy, silniejszy, mam lepszą orientacje w walce, no i jestem przystojniejszy.- powiedział z wyzywającym uśmiechem. Tony w oka mgnieniu rzucił się na Kastiela.
-Chłopacy!- krzyknęła Carmen. Na chwilę walka stanęła i oboje powiedzieli.
-Co?!-
-Tam jest chatka.- wskazała francuska. Zrobili wstydliwe miny i poszliśmy do gospody. Zapukałam, otworzyła nam starsza pani o siwych włosach. Patrzyła na nas dość długo, pewnie nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy tak nierealnie piękni.
-Dobry wieczór.- powiedziała Carmen.
-Witam... O co chodzi?- zapytała staruszka.
-Potrzebujemy noclegu... może moglibyśmy "wynająć" u pani pokój na jedną noc?-
-Oczywiście! Zapraszam.- powiedziała i wpuściła nas do środka. Weszliśmy do niezbyt dużego salonu. Na stoliku przed szarą kanapą stał telewizor z lat 80. Pokój połączony był z kuchnią, znad której wychodziły schody do górnych pokoi. W sumie są 4 sypialnie, salon, łazienka i kuchnia.
-Rozgośćcie się.- powiedziała staruszka i zniknęła na pierwszym piętrze. Usiedliśmy na kanapie, żeby wyglądać na pozór normalnych. W telewizji leciał dziennik, w którym nawijali o nowym gatunku żółwia. Po 30 minutach, siwa pani zeszła i oznajmiła, że pokoje są przygotowane i zaraz zrobi kolację.
-My dziękujemy, nie jesteśmy głodni... ale dla niej.- Kastiel wskazał na Annabeth.- Może pani coś zrobić.-
-Chodź dziecko, pomożesz mi.- uśmiechnęła się do dziesięciolatki i zaprowadziła ją do kuchni. W tym czasie poszliśmy schodami do góry. Z przedpokoju ogrodzonego werandą, można było wejść do 5 pomieszczeń. Wciągnęłam mocno powietrze nosem. Wyczułam, że jedna sypialnia należy do gospodyni, a reszta jest przygotowana dla nas. Wchodziliśmy po kolei do pokoi, ale były w nich same małżeńskie łóżka.
-Dwa pokoje odpadają. Jeden dla Annabeth, a drugi jest tej pani.- powiedział Kastiel.
-I tak nie będziemy musieli spać, wystarczy, że po prostu się położymy i poczekamy, aż zaśnie.- powiedziałam do przyjaciół, a oni potaknęli. Wygoniłyśmy chłopaków do innego pomieszczenia, ponieważ chciałyśmy przebrać się w piżamę. Wszystko było przyszykowane, obie dostałyśmy koszule nocne, a pod nimi miałyśmy bieliznę. Wyszłyśmy do przedpokoju i tam zastałyśmy blondynkę. Złapała mnie za rękę i zaciągnęła do swojego pokoju.
-O co chodzi?- spytałam kiedy wchodziła do łóżka.
-Ty mnie na serio nie poznajesz?-
-Niestety nie... ludzkie wspomnienia widzę przez mgłę...-
-Kiedy twoja mama rozwiodła się z moim tatą i ty się urodziłaś, po sześciu latach urodziłam się ja... Czasami się spotykałyśmy, lepiłyśmy babki z piasku...- powiedziała, zmuszając mnie do myślenia. Teraz wszystko zrozumiałam. Annabeth jest moją przyrodnią siostrą...

środa, 1 maja 2013

Rozdział 6- Uwięzieni...



-Oczywiście, że po waszej.- powiedziałam.- Udowodniliście, że można wam ufać i zaakceptowaliście nas w waszej rodzinie.- powiedziałam, a Esme uśmiechnęła się. Poczułam woń soczystej krwi, dochodzącą z podwórka. Podążyliśmy za zapachem. W cieniu lasu chowali się słudzy Volturi, a oni sami wyszli nam na powitanie. Jace i Bella zaczęli rozciągać swoje tarcze.
-Witaj Carlislu!- powiedział Aro z uśmiechem.- Widzę, że nasi nowonarodzeni zadomowili się u was.-
-Tak, przyjęliśmy ich do naszej rodziny.- odpowiedział doktor. Aro wykrzywił twarz w ledwo widocznym grymasie.
-Ale to są moje wampiry.-
-Mogą same decydować, gdzie przynależą.- odezwał się Emmet, a Jasper stanął mu na nogę, na znak, żeby nic więcej nie mówił.
-Mirando, Jace’ie, Carmen i Cassandro, podejdźcie.- zaprosił nas gestem dłoni. Wyszliśmy na środek.
-Niech każdy powie swoje zdanie o tym, gdzie chce przynależeć.- powiedział.
-Chcę zostać u Cullenów.- powiedziała jednocześnie trójka moich przyjaciół.
-A ty Mirando?- zapytał mnie z uśmiechem, zaczęłam rozważać plusy i minusy. Aro widząc moje niezdecydowanie, zaczął mnie zachęcać.-Masz bardzo wielki talent, który w Volterze możesz rozwijać, poza tym, dołączysz do mojej straży, a to wielki zaszyczyt…
-Nie.-odpowiedziałam stanowczo.- Wszyscy jesteśmy tylko pionkami w waszej głupiej grze i każdego chcecie kontrolować…- przeszłam na stronę Cullenów.- Z tchórzostwa chcecie, żebym do was dołączyła, bo się mnie boicie.- dodałam z wyzywającym uśmiechem.
-Moje słowa.- odparła z dumą Rosalie. Aro był zdenerwowany, podszedł do swojej straży i powiedział coś cicho. Wszyscy naprężyliśmy mięśnie.
-Zaczynają.- powiedziała Bella. Po atakach mentalnych, zaczęli biec w naszą stronę. Kilka wegetarianów wyszło spod naszej tarczy i zaczęło bój. Stanęłam na poboczu i zrobiłam krąg ognia. Narobiłam trochę ognistych kul i wystrzeliwałam je. Kilka strażników ustrzeliłam, ale szybko utracona kończyna zrastała się. Zobaczyłam jak radza sobie inni. Cassandra mówiła im w głowie rzeczy nie związane z walką, a Carmen stopowała kilka wampirów na raz i odrywała im głowy. Kiedy zaatakował ją jakiś czerwono włosy chłopak, popatrzyła mu prosto w oczy. Dla nich na chwilę konfrontacja stanęła, jednak szybko się opamiętali i znowu toczyli walkę. Przydało by się gdzie spalać kończyny wampirów. Unosząc w powietrzu parę suchych gałęzi, ułożyłam je i zapaliłam ogniem. Wszyscy wrzucali tam oderwane ręce, nogi, głowy, a niekiedy wampiry w ognisko. Zbyt skupiona na przenoszeniu oderwanych części ciała w ognisko, nie zauważyłam kiedy jakiś wampir złapał mnie od tyłu. Próbowałam się wyrwać i gryzłam go po rękach, ale był na to przygotowany. Zaciągnął mnie w stronę Volturi.
-Nie zabijajcie jej, będzie nam potrzebna.- powiedział Kajusz. Związali mnie jakimś strasznie mocnym łańcuchem, którego nie potrafiłam rozerwać i posadzili na skale. Patrzyłam nadal na walkę i co jaki czas krzyczałam ,,Uważaj!” lub ,,Za tobą!”. Na Carmen rzuciło się dziesięć wampirów na raz i spotkał ją ten sam los co mnie. Obie siedząc na kamieniu, obserwowałyśmy nadal ten bój. Jace i Bella ledwo wytrzymywali ataki mentalne, a bronili ich Cassandra i Tony. Kiedy Cullenowie zauważyli nas związanych koło Volturi, walka na chwilę stanęła.
-Aro wypuść je!- zażądała Cassandra, na którą czaiła się Jane. Po paru minutach walki, podwórko wampirów wegetarianów, było zbiorowiskiem rozwalonych ciał. Do mnie i Carmen dołączył też Tony, który został zaatakowany przez 5 wampirów naraz. Na ręce wzięli nas jakieś sługi których nie znałam, a potem najzwyczajniej ten potężny ród wampirów, wycofał się. Doszliśmy do czerwonych porsche i tam trafiłam na tylne siedzenie razem z Tonym, a Carmen na przednie, kierowca oczywiście był owy czerwonowłosy chłopak Próbowałam rozgrzać łańcuchy, ale te oddawały mi powrotem swoje ciepło, wniosek: nie da się ich stopić. podczas drogi, natknęliśmy się na kilometrowy korek, o to nasza szansa ucieczki. Kiedy chłopak zajęty był waleniem ręką w kierownicę, kopnęłam Carmen. Obróciła się w moją stronę, a ja poruszyłam ustami. Dziewczyna dotknęła kierowcę palcem i spowolniła go.
-Zabierz mu klucze!- powiedział Tony. No ale czym ma je chwycić… przecież ledwo go dotknęła. Przywołałam wiatr i wyjęłam mu klucze z kieszeni, które teraz do mnie lewitowały. Były już w kłódce, kiedy czerwono włosy wyciągnął po nie rękę, no tak Carmen za szybko się zdekoncentrowała, ale nie wiedział, że zdążyłam otworzyć zamek. Auta wreszcie ruszyły się i wystartowaliśmy. Po paru minutach jazdy, francuska przerwała ciszę.
-Możemy się zatrzymać?-
-Po co?- spytał z ciekawością.
-Jestem głodna…-
Zjechaliśmy tuż przed Volterre.
-Wysiadać, w zamku dostaniesz jeść.- rzekł otwierając nam drzwi.
-A niby jak mamy iść do zamku, zakłóci w łańcuchy.- prychnął Tony. Podszedł do niego i wyjął klucz z kieszeni.
-Tylko bez żadnych numerów.- powiedział ściągając łańcuch szatynowi. Kiedy podszedł do bagażnika, wysunęłam się z obwiązania i chwyciłam klucz który położył na przednim siedzeniu. Podeszłam do Carmen i ściągałam kłódkę.
-Straż!- usłyszałam za sobą głos czerwono włosego, naszą trójkę obeszło 10 wampirów.
-Poddajcie się, to nic wam nie zrobimy.- powiedział jakiś mężczyzna. Akurat. Wokół nas zrobiłam ognisty krąg. Po chwili jednak zniknął, bo poczułam straszliwy ból w czaszce. Padłam na ziemię i krzyczałam. Wampiry oglądały się po sobie, a z tłumu na przód wyszła Jane z uśmiechem na twarzy.
-Przestań!- krzyknęła Carmen w mojej obronie. Dziewczynka przeniosła wzrok na nią. Teraz ona wiła się na ziemi.
-Długo to jeszcze będzie trwać? Czy w końcu trafią do tej celi?- spytał sarkastycznie czerwono włosy. Jane zaprzestała atakować i rzekła.
-Weźcie ich.- zawahała się na chwilę.- A do niej, podwojoną straż.- wskazała na mnie. Zaprowadzono nas, aż pod Salę Tronową. W lochach było niewiele wampirów, bo zwykle od razu uśmiercano sprawcę na miejscu. Wrzucili nas brutalnie do celi. Na warcie stanęła dwójka wampirów, w tym czerwono włosy chłopak. Wstałam i usiadłam na łóżku. Cela była dość mała, a kraty wykonane z tego samego surowca co łańcuchy. Światło dostawało się przez małe okienko w ścianie, umieszczone po to, żebyśmy mogli rozróżniać noc od dnia. Tony krążył po celi obmyślając plan ucieczki, a Carmen usiadła w jej kącie.
-Słuchaj, jestem głodny… mógłbyś sam kilka godzin pełnić wartę?- spytał się strażnik kolegi.
-Uważaj na drzewa.- powiedział czerwono włosy gdy jego kumpel znikał. Tony dosiadł się do mnie.
-Co, skończyły się plany ucieczki?- zadrwił z nas czerwono włosy.
-Nie.- warknął lekko szatyn.
-Kłamiesz.-
-A co ci do tego?!- wcięła się Carmen.
-Mówię tylko, że zamek jest dobrze strzeżony i nie uciekniecie.- odpowiedział chłopak. Przez cała dyskusję siedziałam cicho i nie przykładałam wielkiej wagi do słuchania. Martwiłam się co zrobią z nami Volturi.
-Gdybyście byli milsi , to pomógłbym wam stąd uciec.-
-Trzymasz z Volturi.- odezwałam się.
-Zamierzałem odejść, po tej wojence którą wam urządziliśmy.-
-Dlaczego chciałeś odejść?- spytał się Tony.
-Kiedy jest się tu już ze… 300 lat? To mi się znudziło.- powiedział chłopak. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się i podeszła bliżej krat.
-A wyjawisz nam swoje imię?- spytała się czerwono włosego.
-Jestem Kastiel, ale mówią mi Kas.- powiedział z lekkim uśmiechem.- A wy?-
-Ja jestem Carmen, to Miranda, a to Tony.- pokazywała na nas. Po co ona mu to wszystko wyjawia?!
-A macie jakieś specjalne zdolności?- spytał coraz ciekawiej.
-Pewnie. Ja umiem…- nie dokończyła, bo zakryłam dłonią jej usta.
-Parę z naszych przyjaciół ma specjalne zdolności.- odparłam z wymuszonym uśmiechem. Kiedy kolega Kastiela wrócił, wyszeptałam do Carmen.
-Nie no, jak się rozgadasz to nie można cię za nic uciszyć… a zwykle jesteś nieśmiała.-
-Powiedziała ta, która ma wybuchowy charakter.- rzekła, a ja wywróciłam oczami.
-Czemu w ogóle mu to wszystko mówisz?-
-Wiesz poczułam takie coś… co kazało mi wyjawić prawdę…-
-Może to jego talent… na razie z nim nie rozmawiajmy…- zakończyłam dyskusję, bo przyszła Jane.
-I jak się siedzi w celi?- spytała.
-Dziękuję wspaniale.- powiedziałam drwiąco z większym uśmiechem.- Czego chcesz?-
-Przyszłam poinformować, że jutro odbędzie się wasz osąd.- powiedziała i poszła.
-Macie jakiś pomysł jak stąd uciec?- spytał Tony.
-Mogłabym po prostu rozwalić tę ścianę.- powiedziałam opierając głowę na ręce.
- Zamku strzeże ze 250 wampirów.- powiedział.
-Mogłabym utworzyć nasze hologramy.- podsunęła Carmen.
- I kiedy otworzą kraty wyślizgniemy się stąd… kiedy je otwierają?- zapytał Tony.
-Chyba nie będą nas tu głodzić i „jak na dobrych gospodarzy przystało” dadzą nam coś do zjedzenia.- powiedziałam.
-I jeśli ten Kastiel okaże się godny zaufania, może nas przemycić w pelerynach.- podsunął szatyn.- No ale skąd weźmiemy peleryny?-
-Wystarczy wrzucić tu trzech strażników.- powiedziałam.
-Albo trzech ludzi…- zamyślił się chłopak.
-Kiedy wcielamy plan w życie?- spytała Carmen. Na górze usłyszeliśmy straszliwy hałas i drugi strażnik zniknął sprawdzić co się dzieje.
-Choćby i teraz.- powiedziałam.